Serdecznie
zapraszamy do skorzystania z naszej oferty !!!
Biuro festiwalowe
IMPART 2016
ul. Mazowiecka 17
50-412 Wrocław
Jazz Jam Session
7 stycznia 2013, godz. 19.30
Kawiarnia AUTOGRAF przy BF Impart , ul. Mazowiecka 17
WSTĘP WOLNY !!!
Stałych bywalców oraz
wszystkich miłośników jazzu zapraszamy w poniedziałek , 07.01.2013r., o
godzinie 19:30 do Kawiarni "Autrograf" na pierwsze w nowym roku jam
session prowadzone przez Sławka Dudara i jego Quartet.
W dobrym towarzystwie, miłej
atmosferze warto spędzić poniedziałkowy wieczór przy dziękach dobrej
muzyki w znakomitym wykonaniu kwartetu wrocławskich jazzmanów:
Sławek Dudar – saksofon,
Dominik Mąkosa – pianino, Kamil Pełka – kontrabas, gitara basowa, Wojtek Buliński - perkusja
„Baśń o grającym imbryku” –
bajka dla dzieci
13 stycznia 2013, godz.
11.00 i 16.00
Cena biletu – 15 zł
|
Autor: Marta Guśniowska
Reżyseria: Edward Kalisz
Muzyka: Paweł Głosz
Scenografia, lalki: Małgorzata Bakalarska
Reżyseria: Edward Kalisz
Muzyka: Paweł Głosz
Scenografia, lalki: Małgorzata Bakalarska
Występują: Anna Skubik, Arkadiusz Cyran
"Baśń o grającym Imbryku" to pełna humoru i
zabawnych sytuacji opowieść o Kowalu i jego przyjaciołach, Koniu i Końskiej
Musze. Dzięki tytułowemu imbrykowi i czarom Wróżki życie Kowala zmienia się na
lepsze, lecz w trakcie tych zmian uświadamia on sobie, gdzie jest jego
prawdziwe miejsce i co daje mu szczęście. Prowadzi to do morału, że każdy z nas
jest stworzony do wykonywania pracy, którą potrafi najlepiej i daje mu
ona najwięcej radości. Nieprawdą jest natomiast, że tam jest dobrze, gdzie nas
nie ma.
Przedstawienie prezentowane jest w konwencji teatru
lalek, a aktorzy nie kryją się z tym, że wyczarowując bajkę, wcielają się w
poszczególne postaci. Lalki, wykonane w konwencji Muppetów, są głównymi
bohaterami tej historii. Aktorzy wraz z dziećmi wyczarowują magiczny świat
baśni.
Spektakl adresowany jest do dzieci od 3,5 do 8 roku życia. Ciekawie i z poczuciem humoru napisany tekst Marty Guśniowskiej zaciekawi także starsze dzieci, a dorośli na pewno nie będą się nudzili.
Spektakl adresowany jest do dzieci od 3,5 do 8 roku życia. Ciekawie i z poczuciem humoru napisany tekst Marty Guśniowskiej zaciekawi także starsze dzieci, a dorośli na pewno nie będą się nudzili.
Blues Jam Session
15 stycznia 2013, godz. 19.30
Kawiarnia AUTOGRAF przy BF Impart , ul. Mazowiecka 17
WSTĘP WOLNY !!!
|
BEATA LERACH - W
Twoją stronę wołam – Recital
17 stycznia 2013, godz. 19.00
Cena
biletu – 15 zł
Artystce towarzyszy zespół w składzie:
Grzegorz Urban – fortepian
Marcin Spera – kontrabas
Michał Maliński – instrumenty perkusyjne
Marcin Spera – kontrabas
Michał Maliński – instrumenty perkusyjne
Ten koncert, to sceniczna próba spojrzenia oczyma
duszy młodej kobiety na uczucia, miłość, relacje z mężczyznami, inspirowana
twórczością wielkich artystów polskich i zagranicznych.
Znajdą się w nim utwory między innymi Agnieszki Osieckiej, Przybory i Wasowskiego, Seweryna Krajewskiego, Krystyny Prońko, Basi Trzetrzelewskiej, Patrici Kaas, Natalie Cole. Będzie w nim również miejsce na kilka kompozycji autorskich. Klimat koncertu tworzą z jednej strony liryczne, ciepłe, kojące serce ballady, z drugiej – energetyzujące i pełne temperamentu utwory. Wszystko to wzbogacone zostało kameralną, ale nowoczesną aranżacją. Jest to koncert, w którym każdy ma szansę znaleźć coś dla siebie, a artystka ma nadzieję zarazić słuchaczy pogodną i pozytywną energią.
Znajdą się w nim utwory między innymi Agnieszki Osieckiej, Przybory i Wasowskiego, Seweryna Krajewskiego, Krystyny Prońko, Basi Trzetrzelewskiej, Patrici Kaas, Natalie Cole. Będzie w nim również miejsce na kilka kompozycji autorskich. Klimat koncertu tworzą z jednej strony liryczne, ciepłe, kojące serce ballady, z drugiej – energetyzujące i pełne temperamentu utwory. Wszystko to wzbogacone zostało kameralną, ale nowoczesną aranżacją. Jest to koncert, w którym każdy ma szansę znaleźć coś dla siebie, a artystka ma nadzieję zarazić słuchaczy pogodną i pozytywną energią.
Leningrad – spektakl rockowy
24 stycznia 2013, godz. 19.00
Cena biletu – 25 zł
Dedykowany grupie Siergieja Sznurowa spektakl
udowadnia, że "Leningrad" to styl życia: forma błogosławionej
dekadencji
Sznurów, lider kultowej "Grupirowki Leningrad", lubi powtarzać, że jego ociekające alkoholem i pokąsane wulgaryzmami piosenki to "nowy hymn świętej Rosji". Jest w tej muzyce anarchia i brud podrasowane wpadającą w ucho melodią. Sznurów i jego kompani dzielą się żądzą zabawy do upadłego, złością i radością, zamętem i bzdurą. Czy można powtórzyć ten efekt bez ich udziału? Ano można. We wrocławskim Teatrze Piosenki dziwny humbug "Leningrad". To nie koncert typowego tribute band, propozycja tylko dla fanów zespołu, ale spektakl pełen punkowej energii, muzyczna opowieść o przeklętej, pianej Rosji i kolejnym straconym pokoleniu. Reżyser Łukasz Czuj założył, że podglądamy wspólne pijackie muzykowanie grupy przyjaciół. W zapuszczonym mieszkaniu dogorywa po imprezie wokalista-Gwaniaczek, za kontrabasem śpi półnagi basista, wszędzie walają się butelki. Boli głowa, ale grać trzeba dalej, schodzą się kolejni kumple. Czterech muzyków i dwóch wokalistów powoli wprowadza nas w świat dźwięków i grypsującej poezji Sznurowa Zaskakujące, połamane aranżacje wydobywają z coverów "Leningradu" nieoczekiwane sensy. Poza muzyką słów pada niewiele. Ot, skacowani przyjaciele dziwią się, że piwo też składa się z atomów, że wszystkimi istniejącymi w Rosji portretami Putina można byłoby ogrzewać przez miesiąc cały Władywostok. Kłaniają się Szynkariow i Pieliewin. Odpowiedzialni za śpiewanie Mariusz Kiljan i Tomasz Mars nie próbują kopiować maniery wokalnej Sznurowa, tego nowego Wysockiego. Dźwigający ciężar spektaklu Kiljan staje się zdesperowanym rosyjskim chłopakiem, który z pomocą wódki i muzyki ogłasza nowy dysydencki manifest. Podobno tylko pijany Polak może poczuć to, co na co dzień czuje trzeźwy Rosjanin. Kjljan wybiera inną drogę. W jego byciu na scenie jest rosyjska desperacja i polski luz. Śpiewa o kumplach od kieliszka, emigracji, bandyterce, kobietach i narkotykach. Obserwacje obyczajowe, zwykłe knajpiane psioczenie na świat zostają wzbogacone o kontekst echa wojny czeczeńskiej, kpi się z nowych ruskich i Putina: "I tak po czasu kres - chujnia była i jest". Pijacka impreza przeradza się we wściekły bunt. Wokaliści oblewają stół i instrumenty benzyną. Ale świat nie spłonie. Bo świat alkoholika jest przemoczony do suchej nitki. W finale słychać "Swobodę" - jeden z najmroczniejszych protest songów Sznurowa, dedykowany siedzącemu w lagrze Chodorkowskiemu. Mars i Kiljan stawiają na stole wyjęte z pudla truchła dziesiątków budzików. Muzyka Leningradu to we współczesnej Rosji tykająca bomba zegarowa.»
Sznurów, lider kultowej "Grupirowki Leningrad", lubi powtarzać, że jego ociekające alkoholem i pokąsane wulgaryzmami piosenki to "nowy hymn świętej Rosji". Jest w tej muzyce anarchia i brud podrasowane wpadającą w ucho melodią. Sznurów i jego kompani dzielą się żądzą zabawy do upadłego, złością i radością, zamętem i bzdurą. Czy można powtórzyć ten efekt bez ich udziału? Ano można. We wrocławskim Teatrze Piosenki dziwny humbug "Leningrad". To nie koncert typowego tribute band, propozycja tylko dla fanów zespołu, ale spektakl pełen punkowej energii, muzyczna opowieść o przeklętej, pianej Rosji i kolejnym straconym pokoleniu. Reżyser Łukasz Czuj założył, że podglądamy wspólne pijackie muzykowanie grupy przyjaciół. W zapuszczonym mieszkaniu dogorywa po imprezie wokalista-Gwaniaczek, za kontrabasem śpi półnagi basista, wszędzie walają się butelki. Boli głowa, ale grać trzeba dalej, schodzą się kolejni kumple. Czterech muzyków i dwóch wokalistów powoli wprowadza nas w świat dźwięków i grypsującej poezji Sznurowa Zaskakujące, połamane aranżacje wydobywają z coverów "Leningradu" nieoczekiwane sensy. Poza muzyką słów pada niewiele. Ot, skacowani przyjaciele dziwią się, że piwo też składa się z atomów, że wszystkimi istniejącymi w Rosji portretami Putina można byłoby ogrzewać przez miesiąc cały Władywostok. Kłaniają się Szynkariow i Pieliewin. Odpowiedzialni za śpiewanie Mariusz Kiljan i Tomasz Mars nie próbują kopiować maniery wokalnej Sznurowa, tego nowego Wysockiego. Dźwigający ciężar spektaklu Kiljan staje się zdesperowanym rosyjskim chłopakiem, który z pomocą wódki i muzyki ogłasza nowy dysydencki manifest. Podobno tylko pijany Polak może poczuć to, co na co dzień czuje trzeźwy Rosjanin. Kjljan wybiera inną drogę. W jego byciu na scenie jest rosyjska desperacja i polski luz. Śpiewa o kumplach od kieliszka, emigracji, bandyterce, kobietach i narkotykach. Obserwacje obyczajowe, zwykłe knajpiane psioczenie na świat zostają wzbogacone o kontekst echa wojny czeczeńskiej, kpi się z nowych ruskich i Putina: "I tak po czasu kres - chujnia była i jest". Pijacka impreza przeradza się we wściekły bunt. Wokaliści oblewają stół i instrumenty benzyną. Ale świat nie spłonie. Bo świat alkoholika jest przemoczony do suchej nitki. W finale słychać "Swobodę" - jeden z najmroczniejszych protest songów Sznurowa, dedykowany siedzącemu w lagrze Chodorkowskiemu. Mars i Kiljan stawiają na stole wyjęte z pudla truchła dziesiątków budzików. Muzyka Leningradu to we współczesnej Rosji tykająca bomba zegarowa.»
Jan Poprawa i Bogusław Sobczuk
Rekomendują:
Przed Premierą
Agata Grześkiewicz
31 stycznia 2013, godz. 19.00
Kawiarnia AUTOGRAF przy BF
Impart , ul. Mazowiecka 17
WSTĘP WOLNY !!!
Akompaniuje Jasiek Kusek
Zapraszamy na kolejne spotkanie z młodym pokoleniem
wykonawców piosenki artystycznej w ramach cyklu „Przed premierą”. Co
miesiąc Teatr Piosenki proponuje koncerty z udziałem młodych twórców i
wykonawców, mających już na koncie pierwsze sukcesy sceniczne i estradowe.
Celem cyklicznych prezentacji jest promocja najzdolniejszych poprzez kolejne
konfrontacje z wymagającą publicznością wrocławską.
Maria Meyer „Graj, dla nas graj...” – Recital
7 lutego 2013, godz. 19.00
Cena biletu: 15 zł
wieczór piosenki żydowskiej
wieczór piosenki żydowskiej
Koncert pieśni żydowskich będący swoistą mozaiką,
złożoną z tradycyjnych, dawnych pieśni (m.in. „Bubliczki”, „Rebeka”) oraz
współcześnie napisanych utworów. Wśród tych ostatnich znajdują się „perełki”
pióra takich mistrzów, jak Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski i Jacek Cygan.
Piękna muzyka jest dziełem Leopolda Kozłowskiego, zwanego ostatnim klezmerem
Rzeczpospolitej. Premiera tego programu odbyła się w ramach Teatru Ma Scala - Marii
Meyer w 2005 roku w Muzeum Raciborskim.
Pieśni żydowskie mają swoje korzenie w codzienności.
Wspominają o tym, że życie niesie smutek i pocieszenie. Płacz i śmiech
przeplatają się, przystoją i kobiecie, i mężczyźnie, bo jednych i drugich
spotykają radości i nieszczęścia: „Płacz to taka zwykła ludzka rzecz. (...)
Śmiech to taka zwykła ludzka rzecz.” - (Barbara Sput, Raciborski Portal Internetowy)
Marek Dyjak – Koncert
Walentynkowy
14 lutego 2013, godz. 19.00
Cena biletu 15 zł
Skąd muzyka? Proste, trzeba być bokserem Avii Świdnik,
uczyć się na hydraulika i nagle zakochać się w koleżance starszej siostry. Tak
Marek Dyjak zaczął parać się sztuką słowa kraszoną muzyką.
Zakochany na śmierć i życie nauczył się paru chwytów, zarówno gitarowych jak i podstaw zapasów. Zapasów z życiem.
Z tej miłości nic nie wyszło, ale z muzyki owszem. Pierwszy koncert dał w Zielonej Górze w 1993 roku w Art Zin Gallery, potem morze się rozstąpiło. Znaczące pierwsze kroki, świnoujska Fama, Studencki Festiwal Piosenki w mieście Kraków, płyta "Sznyty" w 1997 roku, koncertowanie wszechpolskie. Zauważony, doceniony, zaczął przygodę z jazzem i jego polskimi kapłanami, zaczął również jakże fascynującą podróż po meandrach ciemnej wody, nad którą błyszczały kry mainstreamu z kanciastoostrymi krami. To z nich wydobywał się najpierw bulgot zadziwiającego wokalu, a po chwili wynurzała się charakterystyczna twarz jakby pan Bóg zabawił się w rzeźbieniu starym kozikiem w kartoflu. Po chwili oddechu znikał w ciemnej toni.
Muzyka, wódka i cierpienie pożenione z pojemnym sercem prowadziły go przez lata. Płyta za płytą, litr za litrem, rozczarowanie za rozczarowaniem, notoryczna bezdomność, ale z czasem rozstąpione morze znudziło się, fale zmiękły i zaczęły toń zamykać. Zanim zapadł w przepastną głębię, rozpalił raz jeszcze ognisko. Zgasło, a morze się nad nim zasklepiło. Więc otulił szyję czułym sznurem, a potem na chwilę zmarł i zmartwychwstał. Gra, koncertuje, jest dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów w Polsce. Praworęczny bokser Avii Świdnik, niezrealizowany hydraulik.
- Marek Grzelka
Zakochany na śmierć i życie nauczył się paru chwytów, zarówno gitarowych jak i podstaw zapasów. Zapasów z życiem.
Z tej miłości nic nie wyszło, ale z muzyki owszem. Pierwszy koncert dał w Zielonej Górze w 1993 roku w Art Zin Gallery, potem morze się rozstąpiło. Znaczące pierwsze kroki, świnoujska Fama, Studencki Festiwal Piosenki w mieście Kraków, płyta "Sznyty" w 1997 roku, koncertowanie wszechpolskie. Zauważony, doceniony, zaczął przygodę z jazzem i jego polskimi kapłanami, zaczął również jakże fascynującą podróż po meandrach ciemnej wody, nad którą błyszczały kry mainstreamu z kanciastoostrymi krami. To z nich wydobywał się najpierw bulgot zadziwiającego wokalu, a po chwili wynurzała się charakterystyczna twarz jakby pan Bóg zabawił się w rzeźbieniu starym kozikiem w kartoflu. Po chwili oddechu znikał w ciemnej toni.
Muzyka, wódka i cierpienie pożenione z pojemnym sercem prowadziły go przez lata. Płyta za płytą, litr za litrem, rozczarowanie za rozczarowaniem, notoryczna bezdomność, ale z czasem rozstąpione morze znudziło się, fale zmiękły i zaczęły toń zamykać. Zanim zapadł w przepastną głębię, rozpalił raz jeszcze ognisko. Zgasło, a morze się nad nim zasklepiło. Więc otulił szyję czułym sznurem, a potem na chwilę zmarł i zmartwychwstał. Gra, koncertuje, jest dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów w Polsce. Praworęczny bokser Avii Świdnik, niezrealizowany hydraulik.
- Marek Grzelka
Marek Dyjak wraz z Katarzyną Nosowską byli „twarzami”
trasy koncertowej „Męskiego grania” w roku 2012.
*
Marek Dyjak urodził się 18 kwietnia 1975 roku. Skończył zawodówkę i zdobył papiery hydraulika. Wystarczyło kilka rzeczy, by życie było pełne i szczęśliwe - robotnicze życie, żona robotnicza, robotnicza klitka w bloku. Zwykłe, proste życie, bez dłubania w niuansach duszy i serca. Chciał więcej.
Sam siebie nazywa barowym grajkiem. Dla fanów jest polskim Tomem Waitsem. "Najbardziej prawdziwym głosem na polskim rynku muzycznym" - tak ocenia go krytyczka muzyczna, nauczycielka śpiewu Elżbieta Zapendowska. Dyjak to Dyjak - mówią przyjaciele; facet, który żył po bandzie, pił po bandzie, aż dotarł do końca drogi. On też tak czuł.
W 2008 roku na Wielkanoc przymocował do drzewa linkę holowniczą. Pogotowie stwierdziło zgon. Obudził się po kilku dniach w śpiączce, nic nie pamiętał.
Nie każdemu odpowiada styl bycia Dyjaka, choć od kilku lat nie pije i walczy z nałogiem to wciąż pozostaje sobą - i na tym polega jego niezwykły fenomen, który przyciąga koneserów dobrej muzyki. Bywały w jego karierze momenty, w których muzyk mógł iść za ciosem - wbić się na potocznie zwany "artystyczny świecznik". Wolał jednak iść własną drogą, nie zawsze łatwą, lecz kierowaną przez siebie samego, nie oddał swojej kariery w cudze ręce. Niektórzy widzą w tym artystyczną pozę - Dyjaka wyklętego, samotnika i indywidualistę. Mocnym głosem, śpiewa równie mocne utwory, w których - jak mówią sami fani - jest krew, żółć i łzy. Na rynku papierowych supermenów jest zjawiskiem - ocenia Jan Wołek.
Ma za sobą wiele koncertów w całym kraju. Na co dzień występuje z trębaczem Jerzym Małkiem, pianistą Zdzisławem Kalinowskim, kontrabasistą Łukaszem Borowieckim oraz perkusistą Karolem Domańskim, ale nie są mu obce koncerty wyłącznie z gitarą. Dyjak jest jak prawdziwy buntownik, co to rzuca się głową naprzód, a dopiero potem podlicza bilans zysków i strat. Takie są też jego koncerty - zero taryfy ulgowej, śpiewa to, co czuje i myśli, nawet jeśli taki ekshibicjonizm sporo go kosztuje.
Marek Dyjak urodził się 18 kwietnia 1975 roku. Skończył zawodówkę i zdobył papiery hydraulika. Wystarczyło kilka rzeczy, by życie było pełne i szczęśliwe - robotnicze życie, żona robotnicza, robotnicza klitka w bloku. Zwykłe, proste życie, bez dłubania w niuansach duszy i serca. Chciał więcej.
Sam siebie nazywa barowym grajkiem. Dla fanów jest polskim Tomem Waitsem. "Najbardziej prawdziwym głosem na polskim rynku muzycznym" - tak ocenia go krytyczka muzyczna, nauczycielka śpiewu Elżbieta Zapendowska. Dyjak to Dyjak - mówią przyjaciele; facet, który żył po bandzie, pił po bandzie, aż dotarł do końca drogi. On też tak czuł.
W 2008 roku na Wielkanoc przymocował do drzewa linkę holowniczą. Pogotowie stwierdziło zgon. Obudził się po kilku dniach w śpiączce, nic nie pamiętał.
Nie każdemu odpowiada styl bycia Dyjaka, choć od kilku lat nie pije i walczy z nałogiem to wciąż pozostaje sobą - i na tym polega jego niezwykły fenomen, który przyciąga koneserów dobrej muzyki. Bywały w jego karierze momenty, w których muzyk mógł iść za ciosem - wbić się na potocznie zwany "artystyczny świecznik". Wolał jednak iść własną drogą, nie zawsze łatwą, lecz kierowaną przez siebie samego, nie oddał swojej kariery w cudze ręce. Niektórzy widzą w tym artystyczną pozę - Dyjaka wyklętego, samotnika i indywidualistę. Mocnym głosem, śpiewa równie mocne utwory, w których - jak mówią sami fani - jest krew, żółć i łzy. Na rynku papierowych supermenów jest zjawiskiem - ocenia Jan Wołek.
Ma za sobą wiele koncertów w całym kraju. Na co dzień występuje z trębaczem Jerzym Małkiem, pianistą Zdzisławem Kalinowskim, kontrabasistą Łukaszem Borowieckim oraz perkusistą Karolem Domańskim, ale nie są mu obce koncerty wyłącznie z gitarą. Dyjak jest jak prawdziwy buntownik, co to rzuca się głową naprzód, a dopiero potem podlicza bilans zysków i strat. Takie są też jego koncerty - zero taryfy ulgowej, śpiewa to, co czuje i myśli, nawet jeśli taki ekshibicjonizm sporo go kosztuje.
Jacek Bończyk – „Mój
Staszewski”
28 lutego 2013, godz. 19.00
Cena biletu – 15 zł
Jacek Bończyk – śpiew i gitara
Paweł Stankiewicz – gitary
Konrad Kubicki – kontrabas
Fabian Włodarek – akordeon i piano
Paweł Stankiewicz – gitary
Konrad Kubicki – kontrabas
Fabian Włodarek – akordeon i piano
Jacek Bończyk sięga po repertuar Stanisława Staszewskiego, przedstawiciela undergroundu lat 60-tych, nazywanego także „filarem bankietów“ albo też „ostatnim emigrantem romantycznym“. Piosenki Staszewskiego zyskały wielką popularność́ w latach 90-tych za sprawą jego syna, Kazika, który wydał je na płytach „Tata Kazika“ i „Tata 2“. Wcześniej teksty niektórych utworów śpiewał Jacek Kaczmarski.
Tak naprawdę wszyscy znają lub przynajmniej kojarzą te piosenki: „Baranek“, „Inżynierowie z Petrobudowy“, „Celina“ czy „U Marianny“.
Jacek Bończyk z wyśmienitym zespołem muzycznym pragną
je zaprezentować w nowych akustycznych aranżacjach z wielką dbałością o
brzmienie oraz wydźwięk literacki tego zacnego materiału.
Jacek Bończyk posiada
wyjątkowe predyspozycje do zajmowania się
piosenką aktorską. Po pierwsze jest utalentowany. Po drugie ma
gruntowne przygotowanie zawodowe, jest dobrym aktorem
dramatycznym. Po trzecie jest muzykalny i
po czwarte wreszcie – posiadł w znacznej
mierze umiejętność najtrudniejszą połączenia tego
wszystkiego w sceniczny skrót. Bo piosenka aktorska bazuje na owym
skrócie, jest tym rodzajem teatru, gdzie wszystko
dzieje się szybko, na zagranie całej roli przypada nie
więcej niż trzy minuty. Myślę, że recital
Jacka Bończyka to wydarzenie sporego formatu, że
przypomnimy sobie na nim czym jest aktorska
piosenka, gatunek piękny, ale i trudny stanowiący
nieustanne wyzwanie dla najlepszych, najambitniejszych artystów.
(Wojciech Młynarski)
Mój Staszewski to program, w którym Jacek
Bończyk, jeden z najlepszych polskich aktorów
śpiewających, składa hołd porównywanemu do Georgesa Brassensa polskiemu
bardowi.
Bończyk nagrał materiał „na setkę“ (w studio) ze znakomitym zespołem muzycznym (Paweł Stankiewicz – gitary, Fabian Włodarek – piano, akordeon, Konrad Kubicki – kontrabas oraz Robert Siwak – instrumenty perkusyjne). Artyści i na płycie, i podczas koncertu prezentują twórczość „ostatniego emigranta romantycznego” w nowych, akustycznych aranżacjach – nawiązujących do klimatu warszawskiej i paryskiej rzeczywistości z połowy ubiegłego stulecia. Dzięki wielkiej dbałości o brzmienie oraz wydźwięk literacki tego niezwykłego materiału, pokazują w powszechnie znanych utworach ich inne kolory i znaczenie. Po 45 latach od emigracji Staszewskiego do Paryża na nowo
przedstawiają jego historię – życie w szaro-burym PRL-u i niespełnione miłości. Program wyjątkowy na polskim rynku muzycznym, godny szczególnej uwagi.
Tak na temat płyty „Mój Staszewski” wypowiada się Kazik Staszewski:
Płyta Jacka jest świetna, bardzo mi się podoba, chwyta piosenki taty z innej strony niż ja i to jest piękne i głębokie. Cieszę się, że tak wrażliwi ludzie śpiewają piosenki taty, odciskając na nich swoje rozpoznawalne piętno, ale jakże miałoby być inaczej? No i płyta nagrana za wiedzą i akceptacją Kaziuka Staszowskowo.
Bończyk nagrał materiał „na setkę“ (w studio) ze znakomitym zespołem muzycznym (Paweł Stankiewicz – gitary, Fabian Włodarek – piano, akordeon, Konrad Kubicki – kontrabas oraz Robert Siwak – instrumenty perkusyjne). Artyści i na płycie, i podczas koncertu prezentują twórczość „ostatniego emigranta romantycznego” w nowych, akustycznych aranżacjach – nawiązujących do klimatu warszawskiej i paryskiej rzeczywistości z połowy ubiegłego stulecia. Dzięki wielkiej dbałości o brzmienie oraz wydźwięk literacki tego niezwykłego materiału, pokazują w powszechnie znanych utworach ich inne kolory i znaczenie. Po 45 latach od emigracji Staszewskiego do Paryża na nowo
przedstawiają jego historię – życie w szaro-burym PRL-u i niespełnione miłości. Program wyjątkowy na polskim rynku muzycznym, godny szczególnej uwagi.
Tak na temat płyty „Mój Staszewski” wypowiada się Kazik Staszewski:
Płyta Jacka jest świetna, bardzo mi się podoba, chwyta piosenki taty z innej strony niż ja i to jest piękne i głębokie. Cieszę się, że tak wrażliwi ludzie śpiewają piosenki taty, odciskając na nich swoje rozpoznawalne piętno, ale jakże miałoby być inaczej? No i płyta nagrana za wiedzą i akceptacją Kaziuka Staszowskowo.
Moim zdaniem bardzo fajnie opisany problem. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń